piątek, 15 sierpnia 2014

Święto Wojska Polskiego

Dziś 15 sierpnia obchodzimy Święto Wojska Polskiego. To bardzo ważna data dla wszystkich kobiet i mężczyzn noszących mundur żołnierza. Prócz radosnych defilad trzeba nam zastanowić się czym jest dla nas nasza armia? Czy szanujemy ją należycie i czy w chwili próby będziemy gotowi oddać swoje życie za kraj?

To na pamiątkę zwycięskiej bitwy polsko - bolszewickiej (1920) ustanowiono owe święto. Wtedy wiele lat temu, tak wielu ludzi musiało oddać swoje życie za ojczyznę. Dzięki nim możemy cieszyć się życiem w wolnej i niepodległej Polsce. Jednak czy nasza armia jest zdolna do skutecznej obrony naszego kraju? Czy mamy szansę przetrwać pierwsze natarcie wroga? Tego nie wiemy ale na pewno zawsze trzeba działać aby armia była tylko silniejsza. Spoczywanie na laurach i liczenie na sojuszników zgubiło nas w '39 roku. Nie możemy o tym nigdy zapomnieć. Tamte brutalne doświadczenia winny naszym władzom dać widoczny i jasny sygnał do zwiększania wydatków na obronność. Kiedy patrzymy na żenujące wasalowanie zachodnim imperialistom powinniśmy mieć przed oczyma tamte obrazy. Nikt nie będzie poświęcał swojego życia za obcy naród. Nikt nie będzie interweniował w cudzej sprawie i przelewał krew niewinną. Co dalej?

W grudniu 2008 roku odbył się ostatni pobór rekruta do Zasadniczej Służby Wojskowej. Późniejsze
roczniki mogły cieszyć się likwidacją ZSW. Jednak trzeźwo myśląc czy była to dobra decyzja? Przecież w Polsce definicja obrony cywilnej praktycznie nie istnieje. Popularna "zetka" była szansą dla młodych ludzi aby liznęli nieco wojennego oręża. Kiedy przyjdzie stanąć w obronie ojczyzny to co ma zrobić młody i chętny człowiek? Rzucać ziemniakami? Przecież czasu na szkolenia z pewnością nie będzie. Intencją władz jest zmniejszanie wydatków na obronność. No bo przecież ZSW była za droga. Przykład Narodowych Sił Rezerwowych, które za darmo miałyby narażać swoje życie jest żenującym. Chodzi po sieci anegdota że rząd chciałby aby NSR'owcy sami kupowali swoje wyposażenie. Ha Ha Ha. To wcale nie jest śmieszne. To tragiczne. Efekt powszechnych oszczędności to warta w jednostkach wojskowych. Przecież to woła o pomstę do nieba. Zamiast żołnierzy w jw sterczą cywile. I to często emeryci, renciści i niepełnosprawni. Dlaczego? Bo są najtańsi. Tańsi od żołnierza zawodowego, który nawet w stopniu szeregowca urósł do rangi herosa. Nic nie musi robić bo jego wartowanie jest za drogie. Kiedyś postawiło się żołnierza służby zasadniczej na warcie i stał jak ten wuj na weselu. Koszt nieco ponad 100 PLN za miesiąc!!! Czy likwidacja na pewno była słusznym wyjściem?


Kolejna sprawa to rekrutacja. No bo jeśli nie ma ZSW to nowy rekrut jakoś do wojska trafić musi. Tak i nie do końca. Tu rodzi się mataczenie i kolesiostwo. Tata pułkownik, wujek generał załatwiają swoim synom, córkom czy tam wnuczkom wakaty w wojsku. I to często na stopniach oficerskich (do szkół wojskowych). Ci często gorsi zabierają miejsca innych naprawdę chętnym pasjonatom bez znajomości. Miejsc nie ma wiele więc trzeba się bić o każdy kawałek chleba. Dlaczego jakoś w warunkach Polskich mnie to nie dziwi?
Nie chcę się żalić ale szeregowym jest zostać równie ciężko. Służba Przygotowawcza to jakaś maskarada. Ludzie setkami zgłaszają się do swoich WKU i biją się o kilka miejsc. Wiadomo kto je dostaje. Znajomi, koledzy, przyjaciele... Przepustkę do zawodowej służby wojskowej jest także ciężko otrzymać. Kiedyś Rejonowa Komisja Poborowa siała strach i zgrzyt zębów. Poborowi aby uniknąć służby gotowi byli siadać na słoikach i udawać pe*ałów. Teraz wszystko się zmieniło. Komisja lekarska walczy aby kandydata jak najszybciej się pozbyć i wystawić "N" czyli niezdolny. No bo przecież wszystko idzie o pieniądze. Tak młodzi ludzie z pasjami zostają bezrobotnymi. Komuno wróć, chciałoby się powiedzieć.


Na sam koniec nieco o samej defiladzie. Fajnie że w ogóle jest. Jaka to każdy sam widzi. Ale mogłoby być gorzej. Kontakt cywilów z wojskiem potrzebny jak nigdy dotąd. Teraz do nawet następczyni "WSW" czyli Żandarmerii Wojskowej na ulicy nie doświadczysz. Ot takie czasy. Skoro nie ma poborowych to do wystawiania mandatów wystarczą bohaterscy strażnicy miejscy... postrach ulicznych sprzedawców i kierowców. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Cieszmy się z tego co jest bo nie wiemy jak będzie wyglądało jutro.

piątek, 30 maja 2014

Ryszard Kukliński - bohater czy zdrajca?

Poruszając temat Ludowego Wojska Polskiego nie sposób nie wspomnieć o największej aferze wywiadowczej, która wstrząsnęła PRL. Chodzi oczywiście o słynnego oficera Kuklińskiego. Ten pod pseudonimem "Jack Strong" służył obcemu wywiadowi i był agentem CIA. Ciężko snuć daleko idące wnioski bowiem większość dokumentów jak i samo śledztwo na ten temat zostały utajnione. Po dziś dzień Polacy dzielą się na dwa obozy (szkoda że po raz kolejny nas to nie dziwi). Jedna połowa uważa go za zdrajcę, który złamał przysięgę żołnierską i mógł przyczynić się do zagłady wszystkich Polaków. Z kolei drudzy czczą Go niczym bożka, który był gotowy zaryzykować swoim życiem dla odzyskania przez Polskę niepodległości.

Ryszard Kukliński wywodził się z rodziny robotniczej. Ojciec Jego został zamordowany w czasie II WŚ w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Swoją przygodę z wojskiem rozpoczął w Szkole Oficerskiej we Wrocławiu. Po jej ukończeniu mógł się szczycić stopniem chorążego. Służba w kolejnych jednostkach wojskowych skutkowała zdobywaniem przez Niego kolejnych stopni wojskowych. Zdana matura pozwoliła mu na rozpoczęcie studiów w Akademii Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Po ich ukończeniu otrzymał zaszczytny tytuł majora. Ryszard Kukliński miał czynny udział w przygotowywaniu planów inwazji wojsk UW na Czechosłowację. Według Kuklińskiego pierwsze kontakty z wrogim mocarstwem (USA) udało mu się nawiązać w 1972 roku. Tak rozpoczęła się Jego kontrowersyjna służba. Dostarczał informacje na temat planów użycia przez Układ Warszawski broni nuklearnej, a także nowinek na temat najnowszej radzieckiej myśli technicznej. Chodziło oczywiście o najnowsze czołgi, broń przeciwlotniczą oraz maskowanie obiektów wojskowych przed wrogimi satelitami.

Kiedy groźba dekonspiracji stała się faktem pułkownik Kukliński wraz z rodziną uciekł do Stanów Zjednoczonych. Nie byłoby to możliwe gdyby nie pomoc CIA. Tak zakończyła się Jego działalność - zarówno wojskowa jak i wywiadowcza. Powrót do kraju nie był już możliwy. Decyzja Polskiego sądu wojskowego nie mogła być inna - kara śmierci. Tym skutkowało złamanie przysięgi wojskowej i zdradzenie własnej ojczyzny. Po upadku komunizmu wyrok złagodzono. Na początku do 25 lat pozbawienia wolności, a później został On ostatecznie oczyszczony z zarzutów. Śledztwo umorzono i tak zakończyła się Jego sprawa. Pułkownik Ryszard Kukliński zmarł 11 lutego 2004 roku na udar mózgu. Jego szczątki spoczęły w Warszawie na Powązkach.


Nurtuje mnie jedno pytanie. Komu tak naprawdę służył Ryszard Kukliński? Polakom czy imperialistycznemu USA? Ciężko odpowiedzieć bez chwili zastanowienia. Trzeba jednak sprawę postawić jasno. Kult pułkownika w dzisiejszych czasach jest bezpodstawny. Prócz narażenia życia nie dokonał On niczego przełomowego. Jego agentura nie przyniosła żadnego sensownego efektu. Jednak gdyby doszło do wojny to właśnie Polska stała by się pierwszorzędnym celem głowic nuklearnych USA. Nikt tam Polską i jej mieszkańcami się nie przejmował. Szpieg - bo tak trzeba Go nazwać. Zdrajca, który nie chciał służyć ojczyźnie - ustrój nie jest ważny. Liczą się intencje. Nie wiem co mogło skłonić Go do złamania przysięgi wojskowej. Przysięga to najważniejsza uroczystość w życiu każdego mężczyzny. Służba ojczyźnie powinna stać na pierwszym miejscu. Ucieczka to zdrada. Moim zdaniem wyrok był słuszny. Kiedy widzimy kolejne incydenty związane ze zniszczeniem popiersia Kuklińskiego może powinniśmy wyciągnąć z tego jakieś wnioski? Niech każdy przemyśli sobie wszystkie za i przeciw, i dopiero wtedy zdecyduje czy było warto? Może gdyby historia potoczyła się inaczej nie mieszkali byśmy teraz w Polsce? Wojna atomowa nie dałaby nam wolności tylko ostateczną zgubę.

gen. Wojciech Jaruzelski

Dnia 25 maja 2014 roku w Warszawie zmarł gen. Wojciech Jaruzelski. Był to przywódca wojskowy, wysoki stopniem oficer Wojska Polskiego. W swoim długim życiu (miał 91 lat) pełnił liczne funkcje w strukturach PRL i RP. Zasiadał nawet na stanowisku Prezydenta RP. Była to osoba od lat budząca wielkie kontrowersje na temat słuszności wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Niesnaski między jego zwolennikami jak i zagorzałymi przeciwnikami dawało się zaobserwować każdego roku w dniu jego urodzin. Miejmy jednak nadzieję że teraz po śmierci generała, wszystkie zawistne głosy ucichną i pozwolą ocenić Jego osobę historii.

Na początek trzeba powiedzieć co nieco o pochodzeniu generała. Ku naszemu zdziwieniu wywodził się On z rodziny szlacheckiej herbu "Ślepowron". Główna siedziba rodu znajdowała się na pograniczu Podlasia i Mazowsza. Była to rodzina bardzo patriotyczna bowiem Jego dziadek (również Wojciech) walczył w powstaniu styczniowym. W wyniku swoich działań został ukarany zsyłką w głąb Rosji. Z kolei Władysław czyli ojciec generała walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie możemy zapominać że rodzina Jaruzelskich była głęboko religijna. Sam Wojciech uczęszczał do szkoły uczącej w duchu katolickim. Tym samym był dobrze wychowanym uczniem o religijnej postawie. Jego szkolnym przyjacielem był Tadeusz Gajcy (Polski poeta czasu wojny). Kiedy wybuchła II WŚ rodzina postanowiła szukać schronienia na wchodzie. Właśnie tam znajdowała się gdy do wojny przyłączył się ZSRR. Całą rodzinę deportowano w głąb Rosji. Wszyscy kojarzymy generała z ciemnymi okularami na nosie. To właśnie pracując przy wyrębach lasu w tajdze nabawił się choroby oczu (ślepoty śnieżnej), która spowodowała uszkodzenie Jego wzroku. Kiedy ojciec zmarł, młody 19 letni Wojciech stał się jedynym żywicielem rodziny. Karierę wojskową rozpoczął z przymusu. Wezwała go Wojskowa Komenda Uzupełnień. Od razu dostrzeżono w nim dobrego kandydata na oficera. Szczęśliwie udało mu się ukryć swoje szlacheckie pochodzenie i tak trafił do Szkoły Oficerskiej. Nie uczuł się z zapałem dlatego uzyskiwał przeciętne wyniki. Po przysiędze wojskowej wraz z pułkiem przeszedł szlak bojowy 1. Armii Wojska Polskiego. Pierwsze walki na froncie stoczył nieopodal rodzinnej miejscowości. Celem było forsowanie Wisły. Później pomagał również Powstańczej Warszawie gdzie został lekko ranny. Dopiero w prawdziwym boju okazał się być dobrym żołnierzem. Cechowała go wielka odwaga i sumienne wypełnianie rozkazów. Kolejne walki przysparzały mu nowych awansów i odznaczeń. Był niejednokrotnie chwalony przez swoich przełożonych. Dzielnie walczył na pierwotnych terenach Niemiec. Po kapitulacji Berlina powrócił do nowej Polski.


Pełniąc liczne funkcje w strukturach obronnych PRL zyskiwał kolejne awanse. Podległe mu jednostki brały udział w operacji "Dunaj". Później otrzymał stanowisko Ministra Obrony Narodowej. Były nawet plany nadania Wojciechowi Jaruzelskiemu stopnia marszałka Polski. Jednak za sprawą Jego przeciwników plany te zaniechano. Generał Wojciech Jaruzelski jest najbardziej kojarzony ze stanem wojennym który wprowadził 13 grudnia 1981 roku. Trwają spory na ten temat, jednakże sam generał uważał ową akcję za "mniejsze zło" i ratunek przed wkroczeniem do Polski wojsk ZSRR. W grudniu '89 roku Zgromadzenie Narodowe mianowało go Prezydentem RP. Po późniejszym skróceniu Jego kadencji odsunął się z życia publicznego. Co jakiś czas pojawiał się tylko na uroczystościach organizowanych przez Jego zwolenników oraz na posiedzeniach Rady bezpieczeństwa Narodowego.


W marcu 2011 roku u Wojciecha Jaruzelskiego lekarze zdiagnozowali chłoniaka (nowotwór złośliwy). Liczne chemie i próby leczenia sprawiły że stracił On nadzieję na wyleczenie, a jego stan pogarszał się z roku na rok. Kilkanaście dni przed śmiercią przeszedł udar mózgu, który odebrał mu możliwość samodzielnego oddychania. Zmarł 25 maja 2014 roku w szpitalu wojskowym w Warszawie.

Czy wolno nam Go oceniać? Myślę że teraz po śmierci już nie. Jak sam mówił "historia mnie oceni". Niech tak będzie. Chciałbym tylko abyście się zastanowili nad Jego działalnością. Był częścią systemu, który trzymał go w ryzach. Nie mógł się z niego wyrwać ani walczyć z nim. W stanie wojennym zginęli ludzie. To prawda. Tylko dlaczego nie potrafimy spojrzeć na to z innej perspektywy? Marszałek Piłsudski. Wielki Polak i patriota. Tylko że również doprowadził do śmierci prawie 300 osób. Osób niewinnych ma się rozumieć. Dlaczego? Bo nie mógł patrzeć na to co ekipa rządząca robi z Jego krajem. Być może gen. Jaruzelski myślał podobnie? Dlaczego Niemcy po dwóch przegranych wojnach potrafili się podnieść z kolan? No a Polska? Ciągłe kłótnie i niesnaski między obywatelami mówiącymi tym samym językiem. Opluwanie i mieszanie się z błotem. Coraz cięższe i trudniejsze słowa nasuwają mi się na usta. Jakieś wnioski? Może Polacy nie potrafią rządzić własnym krajem? Może właśnie potrzebujemy osób takich jak Piłsudski czy Jaruzelski którzy będą trzymać nas "za mordę"? Może to właśnie demokracja o którą tak ciągle się bijemy jest główną przyczyną naszej zguby? Przypomnijmy sobie czasy "liberum veto". Było podobnie jak teraz. Tylko czy chcemy aby historia zatoczyła koło? Czy chcemy kolejny raz musieć walczyć o nasz kraj? Trzeba abyśmy się dobrze nad sobą zastanowili.